Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nawet litości nie masz pani...
— Nad mężczyzną? podchwyciła Klara. To prawda, że miećbym niepowinna, a jednak mam ją i gotowam pomagać panu, to jest wam obojgu. Na dowód powiem, że ja, co miałam jechać pojutrze ztąd do Włoch, siedzę z wami... Biorę w opiekę Olimpię, rozbawiam ją, wyrywam ze zgubnéj samotności, a panu nastręczam zręczność rehabilitowania się. Trzeba zaczynać od początku, niestety! od wejrzeń, bukietów, westchnień i nowicyatu... cha! cha!
— Albo od najzupełniejszéj obojętności! wybuchnął Zygmunt. Po cóżbym znowu miał się tak zamęczać, tak mało mając nadziei na skutek? Nie wolęż homeopatycznéj użyć metody, pójść sam szaleć, bawić się, a o nią nie troszczyć i dać pani baronowéj carte blanche?
Klara zdumiona przypatrywała mu się z trwogą.
— Wiesz pan, że to nie jest tak niedorzeczne, jak się zdaje. Enfin! któż wie co komu na ból zębów pomoże?... Zyskanie serca, to coś takiego jak ukojenie tego bólu... Jedni używają chłodzących, drudzy rozpalających leków... rób pan co chcesz...
Dobyła zegareczka.
— Ale ja muszę się ubierać i iść do Olimpii; więc się pożegnamy...
Chciał jeszcze coś mówić Zygmunt, hrabina go żegnała już, ukłonił się, wyszedł zły i nadąsany.
Hrabina natychmiast pobiegła do przyjaciołki, i z wielkiém swém zdumieniem znalazła ją z Szafrańską na naradzie nad wyborem rannego ubrania. Olimpia blada była, smutna jeszcze, ale wczorajsza rozmowa z hrabiną widocznie na nią oddziałała. Ży-