Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo ja tam wiem, odrzekł zagadnięty ochrypłym, zmęczonym tonem, z wyrazem zniechęcenia, i obejrzał się do koła. Kto tam może wiedzieć, co się w pokojach robi? Goście są wszyscy, pan młody i ojciec jego... z naszych zaproszonych nikogo nie braknie....
— Więc cóż znowu zaszło? spytał wikary śledczemi oczyma wpatrując się w starego, który spuścił wzrok i ramionami ruszył. Hę? panie Macieju? przecięż pan radca musiał panu powiedzieć?
— Nic mi nie powiedział, rzekł Maciej. Wyszedł z salonu do mnie, kwaśny jak rzadko, popatrzał na mnie i odezwał się, jakby się wstydał tego co powie: „Idź, wasan, panie Macieju, i powiedz tam na plebanii, czy w kościołku, ażeby nie czekali... bo ślub dziś „odbyć się nie może...”
— Mówił: dziś? podchwycił ksiądz.
— A no, dziś, boć przecię się to kiedyś skończyć musi! szepnął Maciej.
— I dla czegoż się wprzódy z tém nie rozrachowali państwo? dodał wikary. Na prawdę rzekłszy, nie wiedzieć do czego to podobne!.. Z dnia na dzień zwłoki... O cóż to idzie?
— Panna Rozalia mi mówiła, że panna młoda niezdrowa...
— Niezdrowa? niedowierzająco powtórzył ksiądz, snadź nie śmiejąc dodać nic więcéj.
Spojrzeli na siebie rozmawiający.
— Zacharyasz! rzekł odwracając się wikary do starego organisty: dajcie wy tam pokój kwiatom i zieloności, bo to wszystko powiędnie.. panna niezdrowa, ślub się podobno odwlecze.