Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiązania, może sprowadzić zmianę, tout est possible dans ce bas monde, nawet miłość między takiém dwojgiem małżonków jak państwo...
— Bardzo to pocieszające, co mi pani zwiastować raczysz! rzekł ironicznie Zygmunt.
— Lecz któż winien? kto winien? szybko dokończyła Klara: sam pan sobie nawarzyłeś tego piwa! Jakżeś mógł sądzić, by kobieta jak ona, jak Olimpia, wzięta gwałtem, przymusem, mimo woli, zmuszona przez zdobytą matkę i namówionego słabego ojca, nie chciała się mścić na tym, który takich przeciw niéj użył środków?
— Ale ja... ja... kochałem... kocham!
Hrabina się śmiać zaczęła serdecznie.
— Mój panie Zygmuncie! à qui le dites vous? ja przecięź jestem stara i doświadczona kwoczka... Gdybyś się pan kochał, ho! ho! ho! przekupiłbyś może służącą, popełnił jakąś niedorzeczność, nieprzyzwoitość, szaleństwo, alebyś nie posługiwał się rodzicami.
— Innego sposobu nie było!
— Alboś pan naiwny jak... nie mam do czego porównać, lub masz mnie za najniewinniejszą w świecie istotę. Kochany panie Zygmuncie, ja ani niewinną, ani prostoduszną nie jestem... Odkryj swą grę i mów szczerze. Ożeniłeś się z nią dla imienia i majątku: masz oboje, ale serca, o które się nie starałeś, ona ci nie da... i ma słuszność.
Zygmunt zerwał się gwałtownie z krzesła, i ze zmienioną twarzą, zuchwalszą, straszniejszą, począł się po pokoju przechadzać...
— Ja jestem, rzekł, łagodny i unikam walki... ale... ale w ostatku można mnie przywieść do rozpaczy; naówczas!...