Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przepraszam cię, panie Zygmuncie, przerwała piękna hrabina: jabym najprzód wiedzieć powinna, co ty sobie radzisz? Tu cudze rady na nic... jeśli serce własne nie podda czegoś...
— Pani hrabina Klara jest dziś bardzo seryo, rzekł Zygmunt.
— Cóż chcesz? jestem wraźliwa. Wczorajsza rozmowa z Olimpką oddziałała na mnie, czuję się smutną... mam do niéj szczere przywiązanie... żal mi jéj i trochę was, choć mężczyzn doprawdy nigdy niewarto żałować...
Zamilkli. Zygmunta twarz wykrzywiła się jakby stłumionym gniewem.
— Trzeba wiele także i cierpliwości, z ukosa nań rzucając wejrzenie, rzekła hrabina. Naprawić pan musisz, coś popsuł fałszywą idąc drogą, choć naprawienie i zatarcie jest zawsze najtrudniejszą w świecie rzeczą... Nie bądź nadewszystko natrętny.
— Niemożna mniéj być niż ja jestem! odezwał Zygmunt z bolesnym uśmiechem: — lecz... lecz to nic a nic nie pomaga.
— Ale pan nie na dni, ale na lata musisz rozłożyć przebłaganie Olimpii! wykrzyknęła hrabina. To nie może być sprawą tygodni! to nie jest rzecz tak łatwa!
Pochmurniał Zygmunt.
— Jeślim zgrzeszył, trzeba wyznać, że pokuta będzie też niepomiernie ostrą... szepnął zniechęcony.
Hrabina ruszyła ramionami.
— Cóż na to poradzić? Zakochać się ona w panu nie może, trzeba wyrobić najprzód, aby go mogła znosić... a potém nudy i wiek... Któż wie? jakiś przypadek, jakiś dowód cichego i cierpliwego przy-