Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

umyć, a skorupki na śmiecisko wyrzucić... Nawet mi czasem smakują, ale ich nie biorę na seryo i nie rozczulam się nad nimi... To całe twoje nieszczęście, paplała hrabina, że ty swojego Bratanka miałaś kilka dni i nie spowszedniał ci, i nie zdradził cię, i nie ostygł, i w twéj pamięci jak mucha w bursztynie uwiązł ze złotemi skrzydłami...
To mówiąc porwała się i uścisnęła Olimpię.
— Serce moje! teraz musimy trochę pospiskować, rzekła żwawo: ja to bardzo lubię! Zygmunt niepowinien się domyślać wcale, żeśmy się tak porozumiały... Ja będę mu okazywała pozory szacunku, jakiego nie mam dla niego, i politowania, którego nie czuję. Uczynię mu nawet nadzieję, że się może dasz jego pokorą przełamać i przypuścisz go do łask swoich, ale niech cię od tego pan Bóg broni! Zresztą powiem ci poufnie, że wcale nieponętny... kochał się nie wiem w wielu, żył z Adelą baletniczką; proza chodząca... Mnie, gdy się zakochał... nawet na chwilę myśl nie przyszła, ani fantazya... zabawić się romansem z nim, choć każdy romans, szczególniéj z początku, jest bardzo zabawny... Ale to ruina ten człowiek...
— Nawet nie ruina, odparła Olimpia: są piękne ruiny — a to stos gruzów i śmiecia...
— Widzę, że go właściwie oceniasz! rozśmiała się Klara: a! tak! to dobrze... będziesz z niego miała doskonałego lokaja, choć trochę drogiego, a żenować się z nim po zawartéj intercyzie nie potrzebujesz... Jesteś jak ptak wolna.
— Ale swobody mojéj nie mam najmniejszéj ochoty używać.