Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! doprawdy... szczęśliwąbym była do was się przyczepić. Ja mogę jechać, dokąd mi się podoba. Olimpkę kocham... nudzę się sama z Angielką moją... a mogłabym być młodemu małżeństwu radami mojemi użyteczną.
Zygmunt z trwogą jakąś spojrzał na nią; rozśmiała się, pokazując białe ząbki...
— Nie bój się pan! podchwyciła: nie przerwę wam upragnionego tête à tête! Chciałam tylko pana nastraszyć za jego uparte milczenie... A teraz chodźmy do hotelu.. Ludzie gotowiby nas wziąć za parę czułych kochanków szukających mroku, aby ich skrył od oczu zazdrosnych... i moja reputacya byłaby w oczach Szwajcarów na szwank narażoną...
Zaczęła się śmiać. Zygmunt milczał. Cały przejęty swém położeniem obrachowywał właśnie, czy to spotkanie dla niego korzystne, czy niebezpieczne być może?... W tym nowym dla niego świecie, wśród którego się obracał, i to było dla niego zagadką. Zdawało mu się wszakże, iż przytomność osoby obcéj a poufałéj, mogła Olimpię wyprowadzić z tego stanu apatyi i smutku, w jakim była od wyjazdu z domu. Roztargnienie, wstrząśnienie, przymus do wejścia w świat i wyjścia na świat, mogły na nią oddziałać zbawiennie.
Odezwał się więc zwracając do swéj towarzyszki:
— Przyznam się hrabinie, że choć taki milczący i nudny, w téj chwili jestem niewymownie szczęśliw, a to z jéj łaski...
Par exemple? zapytała zdziwiona.
— Olimpia tyle lat przeżywszy w domu, tęskni po ojcu, po rodzicach, po Zabrzeziu, a ja nie umiem