Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Parę lat upłynęło — bez wieści o Czuryle, nikt go już ani widział, ani słyszał o nim. Pan Adryan trochę był niespokojny, bo na listy nie odbierał odpowiedzi, a w rękach miał znaczne kapitały, które mu rezydent dostarczył, i rachunek z nich nie wiewiedział komu miał zdawać.
Pojechał na poradę do stryja, u którego także złożone były papiery i prawdopodobnie testament. Ksiądz proboszcz radził czekać, ażeby się to samo przez się wyjaśniło.
Woroszyłę młodego Wojewodzina bardzo często dopytywała o Czuryłę — odpowiadał otwarcie, że lęka się nawet o niego, gdyż napróżno listami nalegał, żadnej oddawna nieodbierając wiadomości.
Pan Szczepan też, który teraz przy dorastającym synu, niemal rolę starego Podkomorzego odgrywać zaczynał, przeniósłszy się do jego pokoju i często drzemiąc w starem krześle pana Kazimierza, — wzdychał wspominając Czuryłę.
— Takby nam z nim dobrze było, mawiał czasem. Gdzieś przepadł jak kamień w wodę!
Jednego letniego wieczora, właśnie był ks. Woroszyło od chorego powrócił, i uznojony odpoczywał, nie tyle myśląc o sobie, co o swych zmęczonych konikach i chłopaku głodnym, który go powoził — gdy wyrostek w jednej koszuli, krajką przepasanej, letnich spodenkach, boso, w odartym kapelusiku słomianym, na małym podjezdku, zjawił się w bramie. A że mu się do otworzenia jej zsiadać nie chciało, siedząc na koniu starał się wrotka posunąć, tak, aby mógł wjechać.
Ksiądz postrzegłszy to z okna, w obawie, aby albo chłopak lub koń nie szwankował, sam wyszedł z plebanii otworzyć wrota: