Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i słaby — co ja mam na to powiedzieć, że się tam komu podoba we mnie jakieś widmo upatrywać?
— Ale przecie to rzecz extra-ordynaryjna, gdy się dwie osoby godzą? — podchwycił p. Kazimierz.
— A tak! extra-ordynaryjna — mówił ciągle cicho, w szyderski ton przechodząc powoli, Czuryło — w istocie, gdy ci dwóch powie, żeś pijany — idź spać. Więc i mnie nie pozostaje być nikim innym tylko jakimś Piatnickim? hm? tak pan znajduje?
Mowa Czuryły była tak dziwną i niezwyczajną, że się Podkomorzy uląkł i chciał naprawić co popsuł.
— Ale wyexplikuj-że mi to waszeć? — rzekł — ja pytam.
— A cóż tu explikować? — podchwycił rezydent wzdychając — trzeba się zdać na wolę Bozką, która człowieka ztąd chce wypędzić — i w świat ruszać.
— Co znowu! cóż zaś! — wykrzyknął Podkomorzy — co ci w głowie Czuryło? oszalałeś czy co?
Rezydent ani słowa nie odpowiedział, stał niepodnosząc nawet wzroku.
— Ja przecie nie chciałem ci przykrości uczynić! tak mi Boże dopomóż! Trudno-ż taić się, nie spytać nawet! Cóż ty dziecko jesteś czy co? mnie, starego masz za jakiegoś dziwaka.
Czuryło zbliżył się wolnym krokiem do niego, z oczyma załzawionemi, i milcząc począł go ściskać, a ze łkaniem prawie przemówił:
— Wierz mi pan! że ja jego dobroć i łaskę dla mnie długoletnią, szacować i wdzięcznym za nią być umiem — wierz mi pan! Nieznając mnie przyjąłeś, dałeś przytułek, co więcej — sercaś mi dał trochę. Przywiązałem się do was jak do rodziny, byliście mi rodziną, niech Bóg płaci! niech Najwyż-