Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stary twój przyjaciel, nie zasłużyłem sobie na zaufanie. Wiesz, że to mnie boli.
— Jakto? w czem? zlituj się pan? — podchwycił, jakby przestraszony Strukczaszyc, zbliżając się do niego.
— Gadaj sobie asindziej co chcesz — ciągnął dalej staruszek — waćpan dla mnie masz tajemnice — nie jesteś tak zemną jekby ze starym, wypróbowanym przyjacielem być należało.
— Ale w czemże? w czem? nalegał Czuryło, ręce łamiąc.
— Taisz się z wielą rzeczami — bodaj nawet z procedencyą własną, — odważył się nareszcie wypowiedzieć Podkomorzy. — Cóż to ma znaczyć, że już oto drugi głos słyszę, który waćpana mianuje jakimś Piatnickim?
— Kto? kto? — zakrzyknął Czuryło, który się cofnął ręce rozkrzyżowawszy.
— A no — kamerdyner Wojewodziny, powiada, że w was poznał jakiegoś Piatnickiego — i Wojewodzina mnie dziś o to pytała?
Czuryło pobladł, czego o mroku nie postrzegł stary pan.
— Wojewodzina pytała? — powtórzył.
— Ale tak — słowo daję — Obstupui. Zubko już raz o tych Piatnickich prawił. Cóż to znaczy? co to ma znaczyć?
Czuryło stał milczący, z głową zwieszoną na piersi — Podkomorzy odchrząkiwał, budząc go do odpowiedzi — namyślał się długo.
— Cóż ja mam na to powiedzieć, — rzekł wreszcie głosem zniżonym i zmienionym, który, zdawało się, wychodzi gdzieś z głębin jakichś, tak był głuchy