Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak mi Boże dopomóż — choć zestarzał — a no-bym przysiągł, że — Piatnicki.
Nazwisko wymówił pocichu, Wojewodzina zerwała się z kanapy, oczy jej dziko zaświeciły.
— Co pleciesz! to być nie może! nie może!
— No — to mi się przywidziało — odparł Wałowicz.
Wojewodzina po chwili padła na kanapę i kazała sobie opowiedzieć spotkanie. Kamerdyner był posłuszny. Gdy skończył — Wojewodzina spuściła głowę i milczeniem dała ma poznać, by odszedł.
Niecierpliwa i nieznosząca żadnej przeszkody w tem, czego pragnęła, Wojewodzina chciała wyjaśnić natychmiast wątpliwość — i do trzeciego dnia nie wytrzymawszy, pod pozorem powrotu z polowania, konno, ze strzelbą na plecach, zjawiła się w Kurzeliszkach. Ten niezwyczajny strój, przybór i orszak, który miała z sobą, naprzód z całej wsi ludność wywołał. Tłumy biegły, aby się zręcznej i śmiałej amazonce przypatrzeć. Gdy stanęła przed gankiem, p. Szczepanowa nawet wyszła podziwiać ją. Dano znać staremu Podkomorzemu, ale ten ciekawego widowiska nie mógł być świadkiem. Przybył gdy Wojewodzina siedziała już na kanapie, a maleńką jej i wielce elegancką fuzyjkę p. Szczepan oglądał z ciekawością. Było-to arcydzieło w swojem rodzaju; strojna jak cacko, wysadzana, rzeźbiona, leciuchna, a biła kulą o kilkaset kroków.
Wojewodzina, jak zawsze, siedziała z głową zwieszoną, smutna i jakby zmęczona, poglądając dokoła z roztargnieniem. Przywitała starego uśmiechem trochę żywszym i poczęła z nim rozmowę. Podko-