Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdał, strasznie miękko idzie. Ekonom fafuła, a pan Szczepan nie bierze do serca. Nie słyszałeś tam co?
— Tak dalece nic nowego.
— Wrócił ks. Woroszyło?
— Zdaje się, bom jego konie widział, gdy je poić prowadzili.
— A p. Szczepan? — w polu?
— Zdaje mi się, że jeszcze w domu.
— A! widzisz! a nie mówiłem. Zdaje na ekonoma. Zasypia na dzień, i przez to się nawet roztył bez pory, a to źle dla niego. Bieda!
Ledwie się trochę przerwał wątek, gdy Czuryło, wtrącił.
— Wie p. Podkomorzy, ja mam już człowieka, którego pan może śmiało polecić p. Wojewodzinie.
Usłyszawszy to, Podkomorzy się aż rzucił w krześle i palnął szeroką dłonią o poręcz.
— Cóż ty znowu tak się gorącujesz!
Czuryło zmilkł i siadł. — Tymczasem Podkomorzego znowu brała ciekawość, co to mógł być za człowiek?
— A kogożeś to chciał rekomendować?
— Kiedy p. Podkomorzy w to się nie myśli wdawać?
— Pewnie, że bez potrzeby nie życzyłbym sobie — ale — diskursywe — kogoż miałeś na myśli?
Rezydent jakoś nie miał ochoty wielkiej do rozmowy; długo kazał na odpowiedź czekać.
— A młody Woroszyło! synowiec proboszcza! — rzekł. — Gospodarz dobry i jurysta niepośledni, a, co się tyczy charakteru, dosyć powiedzieć, że go stryj wychował.
Zdumiał się stary.
— Masz asindziej racyę! Człek doskonały, a no —