Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przez cały dzień nie mówiono o niczem innem. Nazajutrz rano, konny posłaniec przywiózł list do p. Szczepana, w którym znużona drogą Wojewodzina prosiła go, aby ją odwiedzić był łaskaw.
To się w najwyższym stopniu p. Szczepanowej nie podobało.
— Co, ona tu nami komenderować myśli i rzucać! a to co znowu? Odpisz, żeś chory, i kwita!
Panu Szczepanowi zdawało się, że niewypada; sprawa się wytoczyła do starego. Podkomorzy był między młotem a kowadłem, nie chciał się przeciwić synowej, a bardzo pragnął, żeby Szczepan zobaczył na własne oczy tę niebezpieczną Circe, i zdał mu z wrażenia sprawę.
Pani Szczepanowa, zwykle dobra i łagodna, prawie była gniewną, tak się jakoś niepotrzebnie o męża obawiała.
— Ale co-bo asindzka — pani Szczepanowa dobrodziejko — rzekł Podkomorzy — tak źle trzymasz o swym mężu.... Nie jest przecię bałamut. Cóż mu ma znowu grozić! Wstydziłabyś się. Niech jedzie.
Poczęli się śmiać — ustąpiła p. Szczepanowa, ale poszła płakać i gniewała się. Pan Szczepan ubrał się, pośpieszył żonę przebłagać i pożegnać — i wyruszył.
Czekano go z powrotem do wieczora, Podkomorzy Jarmużkę ciągle posyłał.
— Idź-że jakiś, zobacz! Nie może być, żeby pana Szczepana nie było do tej pory.
— Ale kiedy niema.
— Idź precz, trutniu!
W kwadrans potem zahuczało, i Jarmużka biegł powtóre.
Naostatek, gdy już wieczerzę dawać miano, a pan