Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nikt, Podkomorzy jednak podawał w wątpliwość, czy ona w tym razie posłużyćby mogła.
— Powleczesz się znowu niewiedzieć gdzie — mówił — wygody nie będziesz miał, zakwasisz się gorzej jeszcze, nie dojesz poczciwie, nie dośpisz, niewygody zażyjesz, a pamiętaj że i ty już niemłody jesteś. Co innego tym, którzy piątego krzyżyka nie doszli, ale już po nim, ostrożnym być należy.
Czuryło trwał uparcie przy swojem.
Podkomorzego sama perspektywa dłuższego pozostania bez Strukczaszyca, przerażała. Nasadzał więc na niego z kolei kogo tylko mógł, aby mu tę chandrę wyperswadowali: pana Szczepana, żonę jego i ks. Woroszyłę.
Ksiądz przyrzekł uczynić refleksyę — ale za skutek nie ręczył.
— Mój dobrodzieju — rzekł do starego — trzeba bo znów wejść i w naturę ludzką. Człowiek czasem potrzebuje ruchu. Czuryło siedzi — może mu się i znudzi, dobrze, żeby się przewietrzył, wróci świeższym.
Tego ani chciał słuchać nawet Podkomorzy:
— Ojczulku, kiedy proszę — rzekł — uczyń-że dla mnie, wybij mu z głowy peregrynacyę; niech sobie codzień się przejeżdża godzinę, dwie: kto mu broni? Weźmie konia jakiego zechce, bodaj mojego stępaka.
Podkomorzy, w którego pokoju widzieliśmy siodło i strzelby, choć z trudnością chodził, trzymał wszakże stępaka, na którym jeszcze kiedyś jeździć się spodziewał. Dziesięć lat on stał i pasał się w stajni darmo, a nikomu go ruszyć nie było wolno. Niekiedy przyprowadzać go kazał stary do okna, albo do ganku, karmił chlebem i łupinami kawono-