Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sekret pana Czuryły.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i tak starego zmęczył, że po odjeździe jego ledwie dyszał.
Pieniądze, nieboraczysko, nazywał: — krwawicą, i tak o tej krwawicy prawiąc płakał, jakby mu ją już wydarto.
Ledwie nie ledwie potrafił go uspokoić stary, iż mu się krzywda żadna nie stanie.
Zajeżdżało też o poradę, o protekcyę mnóstwo wierzycieli książęcych do Podkomorstwa, wiedząc o stosunkach i pokrewieństwie. Dopóki książe żył, ludzie jakoś jakoś cierpliwymi byli; teraz wszystkich ogarnęła trwoga, a gdy się policzyli, w istocie mogli się obawiać, iż majątku na opłacenie ich nie starczy. Znać, że ten najazd na Kurzeliszki, bo się teraz drzwi nie zamykały przed wierzycielami książęcemi, i Czuryłę musiał zmęczyć, gdyż wszyscy zauważyli, iż chodził jak przybity, zadumany — nieprzytomny, i był wyraźnie nie swój.
— Co-bo tobie jest? — pytał Podkomorzy.
— Czegoś nie zdrów się czuję — odpowiadał rezydent zwykle.
A że stary miał szczególną predylekcyę do rumianku, pijał go po kilka razy na dzień i wszystkich nim, na wszelkie choroby kurował. Kończyło się zwykle na przymusowem napojeniu Czuryły, któremu jednak to panaceum nie pomagało — i chodził jak struty.
Zdawało się nawet, że ta niedyspozycya i zły humor z każdym dniem rosły, a Strukczaszyc już sam przebąkiwać zaczął o tem, iż podobno mu wypadnie na dłuższy czas w drogę się wybrać, przejechać i powietrze zmienić.
Jakkolwiek ta teorya ruchu i świeżego powietrza, była tradycyonalną u nas, i walczyć z nią nie śmiał