Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wrześniowa, czarna, gwiaździsta była niemym jéj świadkiem... W milczeniu poczęli wszyscy wychodzić... Ankwicz sięgnął ręką do kieszeni po chustkę i wyciągnął z niéj stryczek... Popatrzał nań. Obok stał Raczyński.
— Moglibyśmy się nim podzielić! rzekł z uśmiechem...
— Nie masz pan najmniejszéj potrzeby się go pozbawiać, odparł chłodno zagadniony, przed chwilą coś podobnego znalazłem także we fraku.
Ankwicz się zwrócił do Bielińskiego, który nie mógł wstać z krzesła. Milcząc, pokazał mu to godło sądu opinii.
Bieliński w odpowiedzi wyjął drugie i oba ruszyli ramionami.
— Trzeba przyznać, dodał minister, przypatrując się przy świecach sznurkowi misternie bardzo związanemu, że prawdziwy artysta wykonał te pamiątkowe emblemata za usługi, jakieśmy dziś krajowi oddali.
Ojczyzna umie być wdzięczną.
I chowając swój sznurek, wyszedł ze sali za innemi.





Pomimo najsurowszych rozkazów, zabraniających obcym osobom znajdować się w galeryi dla arbitrów przeznaczonéj, którą zajmowali oficerowie rosyjscy... nie było prawie posiedzenia, na któreby się ktoś za sprawą wpływowych osób nie dostał. Ostatnie sesye szczególniéj obudzały żywe zajęcie.
Szambelanowa, którą polityka nie wiele obchodziła, tego dnia, gdy posłów wywożono, dziwnym sposobem uczuła nieprzełamaną chętkę znajdowania się tam, gdzie nikomu być nie było wolno. Właśnie z rana przyszedł na czekoladę pułkownik Kastaliński i opowiadał jéj o wydanych rozkazach, gdy boska Milusia zaczęła na wszystko go zaklinać, aby ją do sali sejmowéj wprowadził.
Grzeczny adorator obrócił to w śmiech zrazu, lecz z szambelanową popsutą i nawykłą do dogadzania so-