Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Sievers się przybliżył do niego i ujął za guzik sukni.
— Jest to usługa, która nie wchodzi w nasz rachunek, rzekł po cichu — to sprawa Buchholza. Słuszna jest, ażeby te nieprzyjemności, jakie pana szambelana spotkać mogą, opłacił sowicie... Zaręczam za ośmset dukatów[1].
Skłonił się w milczeniu Podhorski.
— Krzyki będą, to nieuchronna rzecz, wrzawa, opór — ale ruchawszych posłów, gdy zechcą bardzo dokazywać, aresztować i wywieźć każę... Bądź pan spokojny... Burzę potrzeba przetrwać umysłem stałym. Zasługa będzie wielka, wyzwolisz nas pan wszystkich z tego piekła sejmowego.
Stał szambelan jakby nie zdecydowany.
— Żadnych wymówek — począł poseł żywo — ja do wpana mam ufność, polegam na nim, proszę go o to... Nie możesz mi odmówić. Będę się starał w inny jeszcze sposób mu to wynagrodzić.
Szambelan się skłonił i zawahał.
— W. ekscelencya każesz napisać projekt wniosku, który mam podać do laski... bo ja...
— To się rozumie, weźmiesz go pan z kancelaryi. Postaramy się o to, aby Józefowicz i inni gorąco go poparli...
A zatém rzecz skończona.
Sievers odetchnął znacząco, z za drzwi wyszedł Boskamp z papierami.
— Pan konsyliarz zapłaci szambelanowi dług mój natychmiast.
— Jedziemy razem do mnie, dołożył Boskamp.
Sievers na palcach liczbę ośm mu pokazał. — Skłonili się i wyszli.
Alea jacta est! rzekł ambasador i po raz piąty siadł do listu.





  1. Cyfra, jak wszystkie i jak wszystko niestety! — historyczna!