Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ksiądz Sobek okno otworzył. Noc była gwiazdzista... cicha, piękna, jakby samo szczęście kołysała. W miasteczku cicho, jakby wymarło wszystko... a co wiatr powiał wśród tego milczenia od Horodnicy, to stłumione dźwięki muzyki przynosił.
W tych nocnych echach zabawy upojonych lekkomyślnych grzeszników było coś tak strasznego, taką ironią szatańską nacechowanego, że księdzu łzy się w oczach zakręciły. Jęk boleści byłby mniéj okropny, mniéj serce rozdzierający.
Cichły te odgłosy, to znów jak z otchłani nagle wybuchały... i rozpływały się gdzieś w powietrzu. A w stronie ku Horodnicy zapalona iluminacya odbiła się jakby różową łuną pożarną na niebie.
— Chodź waćpan, rzekł ks. Sobek, wyjdziemy bezpiecznie. Poszli.
W progu, zamknąwszy bibliotekę, zgaszono światło, ujął ks. Patrycy za rękę towarzysza i szedł z nim długo korytarzami.
Przez małe drzwiczki weszli do kościoła. Tu panowała noc... i spokój. Przed wielkim ołtarzem zwieszona paliła się lampa bladém światełkiem i migała... a cień na posadzce drgał jak żywy. Gdzieniegdzie w ołtarzu błyszczała odrobina złota.... Poszli oba uklęknąć na chwilę i pomodlić się.
Pomimo usiłowania, aby nie obudzić echa, każdy ich krok w pustym kościele rozlegał się dziwnie.... Furtka z zakrystyi wychodziła wprost w ulicę. Ksiądz ostrożnie naprzód przez okno kraciaste wyjrzał, potém z cicha i ostrożnie klucz w zamku obrócił... drzwi się uchyliły i porucznik znalazł się sam jeden wśród miasta.
— Dobranoc... szepnął mu ksiądz.
Naprzód odskoczył od drzwi daleko, namyślił się potém, co zrobić z sobą. Nie chciało mu się powracać do domu.
— Pójdę na Horodnicę, rzekł w duchu — popatrzę z daleka na tę świętokradzką radość.
Miasteczkiem i drogą idąc, nie napotkał prawie nikogo, ciekawi tłumem otaczali ogród w Horodnicy, gdzie fajerwerk puszczać miano, reszta od dawna już