Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rachowałem na to, że ty jesteś w tym domu, do którego moskiewscy partyzanci uczęszczają... ale przez ciebie ja nie zrobię nic.... Mój Boże, dodał, coby cię to kosztowało obałamucić Ankwicza....
— Cóż on znaczy? spytała Justyna.
— On! ale to główna ich sprężyna, najzdolniejszy między nimi i najprzewrotniejszy. Człowiek, który się oku kobiecemu i żadnéj pokusie nie oprze. Bieliński jest potulnym, Sułkowski także, to narzędzia. Pułaski... inni, ludzie bez zdolności, jeden Ankwicz ma niepoczciwą energią i szydząc z opinii, umie nią kierować... Któż wie? możnaby go nawet zyskać. Kto wie?
Milcząca Justyna podniosła nagle oczy zaczerwienione i płonące.
— Straszna twoja miłość ojczyzny, zawołała, rodzoną siostrę gotów jéj jesteś dać na ofiarę.
— Nie — odparł porucznik gwałtownie, — bo ją znam i wiem, że dla niéj nie ma w tém niebezpieczeństwa.
— Znasz mnie! ty, gdy ja sama nie mogę powiedzieć, bym znała siebie... Ten człowiek, którego mi opisujesz, ja go widziałam, ma urok wielki, ma w sobie węża kusiciela, słodycz i jad... To człowiek straszny.
Rozśmiał się porucznik.
— Właśnie ten urokby stracił, gdybyś się tylko zbliżyła do niego; zgniły jest, zepsuty, odrażający, ale maskę kładnie... która na pierwszy rzut oka łudzi...
Wstrząsnęła się Justyna... Szli chwilę milczący, porucznik jakby opanowany myślą począł mówić znowu.
— Nie mogę ci narzucać roli, do któréj taki wstręt czujesz... to darmo... ale mnie boli, iż się przemódz nie chcesz i zwyciężyć. Cóż strasznego na bal pojechać, — uśmiechnąć się....
— Znaszże ty co obrzydliwszego nad tę stypę? nad te zabawy? — przerwała Justyna gwałtownie — coś coby nas bardziéj upokarzało?...
— A tak! — westchnął porucznik. — Gazeta Lej-