Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kaźmirz już z konia zsiadłszy, obozować się zabierał na pobojowisku, nie chcąc na oblężeniem długiem wycieńczone Horodyszcze, z dworem swym ciągnąć. Wiedział już co tam wycierpiano, chciał, by wypoczęli oswobodzeni
Gdy Belina ze swymi przyszedł zapraszając do gródka, Kaźmirz już był przybycie swoje na dni następne odłożył. — Chciał też być razem z towarzyszami swymi i dzielić z nimi niewygody i trudy.
Niemcy i Polacy już się na pagórku tym samym, który Masław wprzódy zajmował, z namiotami i końmi rozkładali.
Czasu też na gnuśny spoczynek nie było. — W jednej bitwie pokonany Masław, nie mógł się poddać losowi swemu. Siły miał jeszcze znaczne sprzymierzeńców, którym ludu nie brakło, wiedział, że Kaźmirz był słabym i nie miał się na kim opierać. Był to początek walki, lecz do końca jej, odzyskania królestwa, przywrócenia ładu, wiedzieli wszyscy, jak było daleko. Sam charakter Masława, znany tym, co z nim na dworze razem żyli lat wiele, zapowiadał bój długi i krwawy.
Zaczynano rozbijać namioty, Kaźmirz stał otoczony swoimi, rozglądając się po okolicy, gdy Belina, O. Gedeon, Lasota i inni posłowie z Horodyszcza, z odkrytemi głowami przyszli do kolan pańskich się pokłonić. Podnieśli potem ręce do góry, wołając:
— Witaj! miłościwy panie! — Witaj zbawco nasz!...
Cisnęli się i otaczali Kaźmirza wszyscy całując ręce i kraj szaty, nie mogąc się nasycić widokiem tego pana, który przynosił krajowi nadzieję pokoju... Wszystkie te oznaki przyjmował młody król z pokorą i skromnością wielką.
Po chwili król zobaczywszy namiot swój rozbity i wiernego sługę Grzegorza, u drzwi jego wymknął