Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie ma tu co u was popasać! — rzekł — mnie na Olszowe Horodyszcze pilno... Jadę.
— Chodźcież się wprzód starym pokłonić, bo tak i należy i przystało — odezwał się Samko, ciągnąc go do drugiego namiotu — o tem, com wam o Kaźmierzu mówił, nie wspominajcie.
Poszli tedy oba, gdzie siedział stary Trepka. Starszyzny reszta przed namiotem gwarząc stała, rozstąpili się im milcząc. Wszebór przystąpił do Spytka.
— Jadę na Olszowe Horodyszcze — odezwał się — mam co rzec od was miłościwy panie?
— Pozdrówcie matkę i Kaśkę moją.
— Belinie rzeczcie od nas — wołał stary Trepka — niech jako może się trzyma, do ostatniej mąki pruszynki, do ostatniej pięści w której będzie siła! Przyjdziemy mu w pomoc, na odsiecz, jak skoro się poczujemy mocni. Niech się nie trwożą, a nie poddają. Trzymajcie się, Bóg miłosierny.
To były słowa ostatnie Trepki, który ledwie ich domówiwszy, głowę pochylił i drzemać począł.
Wszeborowi już pilno było, żegnał więc prędko, aby na koń siąść i biedz dalej. Sobek któremu pan zalecił by jechał razem, drogę wskazywał przodem.
— Namyśliliście się? — zapytał Wszebór.
— Nie, przykazanie dostałem od władyki: pan mój, wola jego, słuchać trzeba. Jutro pod wieczór, Bóg da, pod Horodyszcze się dostaniemy, byle jeszcze w porę!
— Jużci tam Masław się nie wybierze, tak rychło — rzekł Wszebór.
— Pewnie, ale go czerń poprzedzi, bo osaczyć mieli niebawem, aby gródek z lasu żywności sobie łowami nie ciągnął. Nuż między gródkiem a nami staną gromady?
— Jedźmy na noc całą! — zawołał Wszebór — niech konie popadają, byleśmy się nie opóźnili.