Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niezmierna. Król na siwym koniu jechał, odziany bogato, z łańcuchem na piersi, pasem złotym, w szłyku sobolim, w płaszczu szkarłatnym. Do strzemienia przypadł stary Belina i wiódł króla do izby oświetlonej pochodniami, a za nim szli wszyscy, by miłego pana zobaczyć.
Gdy dla króla siedzenie przyspasabiano, zdjął z głowy kołpak, oczyma wodząc do koła.
— Gospodarzu! — rzekł — nie myślcie, żem ja tu do was jako gość przybył, zjechałem jako sędzia. — Macie tu winowajców, którzy stanąć muszą przedemną. — Skinął Kaźmirz na Trepkę, który się odezwał:
— Tak jest! miłościwy pan ścierpieć tego nie może, aby wola jego i rozkaz nie był poszanowany. Zbliżcie się więc pozwani przed królewski sąd, wy, wdowo po Spytku, Marto, wy córko Katarzyno i ty Tomku Belino! Miłościwego pana wolą było, ażeby Wszeborowi dostała się córka Spytka, daliście na to słowo wasze i nie strzymali.
— Jeżeli kto winien miłościwy panie, to ja jeden — odezwał się pierwszy Tomko. — Ukaranie Twe niech mnie spotka jednego!
Wszebor też się zbliżył i pokłonił.
— Ja u stóp królewskich, za nim proszę, bo mi życie ocalił! A że krzywda mi się nie stała, dowodem, iżem dziś do ołtarza prowadził tę, z którą tu stoję przed Tobą...
Król się uśmiechnął.
— Bodajbyście tylko takiem nieposłuszeństwem grzeszyli — rzekł, śmiejąc się wesoło. — A no bez kary obyć się nie może! — dodał, skinąwszy na jednego z drużyny.
Wystąpił tedy powołany, niosąc łańcuchy złote na ręku. — Abyście winę waszą zawsze w pamięci