Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czność miłować musi. A baba się we mnie rozmiłowała srodze.
I Wszebor rzekł po chwili namysłu.
— A cobyś ty rzekł, żeby się trzy weseliska razem odbyły.
— Toć nie można lepiej! — krzyknął Mszczuj — w pokoju i w zgodzie poczęłoby się życie nowe! Niech Bóg płaci!
Pocałowali się bracia.
— Jedźmy do mojej baby, jutro, do Ponieca, — rzekł Wszebor. — Jak jej powiem, że tego żądam, uczyni co ja chcę.
Stało się tak jak Wszebor życzył; pociągnęli na ową pamiętną im dolinę, wśród której dni tak straszne przeżyli. Wesela ze wszystkim obrzędem ówczesnym odbyły się w niedzielę. Wesoło szumiało i okrzykami rozlegały się podwórza.
Na Horodyszczu po zachodzie słońca, gorzało od smolnych ognisk i łuczyw. Śród dobrej myśli, jedni u stołów miód i wino pili, drudzy młodsi do skoków się brali.
Co skoki ustały, to się pieśnie rozpoczynały.
Wieczór już był zapadł dobry i zabawa coraz stawała gwarniejszą, gdy trzy trąby wielkim głosem ozwały się u bramy..
— Król! król! — rozległo się po całym gródku.
Król to w istocie jechał. Obóz jego niedaleko stamtąd był rozbity w pochodzie. Dano Kaźmirzowi wiedzieć, że się aż trzy razem wesela odprawiły na Olszowem Horodyszczu — i zjechał pan, aby się dobrą myślą podzielić, ze staremi sługi i drużyną, Na odgłos „król!“ mężczyźni, niewiasty, dzieci, czeladź, ktokolwiek był na Horodyszczu, wybiegł ku wrotom i poczęto śpiewać i wywoływać:
— A witajże nam! witaj miły panie!
Chyliły się głowy, podnosiły ręce, radość była