Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Symforowicza, nie pokłoniwszy mu się nawet, gdyby on sam mu nie zaszedł drogi — palony ciekawością niezmierną.
— A cóż? proszę kochanego dyrektora... — a jakże?
— Wybornie wszystko, — odparł Płocki — zaprosiłem księcia na jutro do naszego pociągu...
Symforowicz zatarł ręce.
— Winszuję panu, — rzekł krótko... to będzie bardzo ładnie... Zaraz o tém napiszę...
Płockiemu już było pilno, Symforowiczowi niemniéj, bo w bilardowéj sali było kilka osób z miasteczka, którym mógł ciepluteńką udzielić nowinę... Pożegnali się więc, a Płocki pospieszył nazad do dworku swego, gdzie się spodziéwał zastać Piętkę i z nim wieczór przepędzić.
Żywe wrażenia nawet na tak powściągliwych i panujących nad sobą ludziach, jakim był Płocki, wywierają ten skutek, iż się niémi dzielić potrzebują. — Są w życiu stany ducha dla których koniecznością wylanie się głośne, zbycie przepełniającego pierś uczucia i nawału myśli.
W takim właśnie znajdował się Płocki, i nigdy spieszniéj może nie powracał do domu, nigdy się może nie uśmiéchał tak do siebie, jak teraz po drodze, gdy go nikt w ciemnościach szpiegować nie mógł.
— Prawda! mruczał, biegnąc pustemi uliczkami — czekałem na szczęście długo, musiałem się go dobijać mozolnie... zacząłem z niczego prawie... nadzieją nawet nie ścigałem nigdy tak wysoko,