Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

surowo się zastanawiając nad postawą, jaką ma przybrać. Probował nawet i już się nastrajał do żądanego tonu. Podniósł nieco głowę, oczy przymrużył, z ruchawego człowieczka stał się napół obojętnym i zimnym gentlemanem...
Zdawał się mówić do siebie — tak będzie dobrze...
Rękę probował kłaść w kieszeń i wyjął ją — nie zdawało mu się to przyzwoitém. Strzepnął pył z surduta, chusteczki batystowéj dobył końce, a łańcuszka przychował; okaz zbyteczny dla księcia, a niezbędny w małéj mieścinie...
Zadyszany nadbiegł Symforowicz...
— Prosi pana dyrektora... prosi! zawołał, zdaleka rękami wskazując na wschody. Numer piérwszy, drzwi wprost...
Płocki, nie podziękowawszy nawet za pośrednictwo, szedł nadto może śpiesznie, cały sobą zajęty...
Gdy z jednéj strony ów się namyślał, jak się zaprezentować magnatowi, ktoby był zajrzał w téj chwili do pokoiku, zajmowanego przez księcia, dostrzegłby, że i książę pośpiesznie jakoś objąwszy okiem mieszkanie, układał je, myśląc, jakie uczyni wrażenie na gościu.
Dwie książki rzucił rozłożone na stół. Byłto ostatni, nierozcięty zeszyt Revue des deux Mondes — i Historyja handlu angielskiego... Na jednę z nich książę położył nóż kościany, jakby zakładkę... i usiadł...
W téj chwili drzwi się otworzyły, i Płocki