Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiéch ten, nagle rozlegający się po pustym i cichym domku, jego samego przestraszył i opamiętał... Pomyślał coś... spojrzał na stół, schwycił rachunki na świstkach, podarł je, rzucił, aby śladu po nich nie zostało... i padł na kanapę, wspiérając na ręku głowę...
Wtém zapukano do drzwi...
Zerwał się, jak ze snu zbudzony... nie odpowiadając zrazu, lecz pukanie się powtarzało natarczywie, poszedł więc otworzyć...
W progu ukazał się młody, przystojny, słusznego wzrostu mężczyzna...
— A to ty — kochany Piętko... ale...
— Ale cię nie było w domu, panie dyrektorze, — odpowiedział, wchodząc bez pytania przybyły — tak wiém o tém, wiém. Mnie jednak wolno złamać rozkazy i przekonać, czy w istocie raczyłeś się oddalić, lub tylko nie raczysz przyjmować...
— Miałem robotę pilną — mruknął dyrektor.
— I tego się domyślałem... dziś! nie mogło być inaczéj, — dodał przybyły zdéjmując kapelusz powoli... Nie byłbym nawet tych miodowych chwil śmiał przerywać, gdyby nie pilna potrzeba...
Gospodarz podniósł oczy pytające i niespokojne, gość mówił dosyć obojętnie.
— Znasz przecię choć z nazwiska księcia Nestora, boć przez jego dobra szła koléj nasza...
— Z nazwiska, — podchwycił żywo, zbliżając się dyrektor — ale tylko z nazwiska... Teraz jednak, późniéj nieco spodziéwam się zbliżyć do