Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tnym, w którym nic wyższego, duchowego, zaświatowego nie wykwitło jeszcze.
Strój téż jego nie miał smaku — był skromny, pospolity ale nie rażący — więcéj przypominając angielskie ubranie, niż francuską modę...
Z twarzy poznać było można, iż wbiegający tak żywo i potrzebujący spoczynku jegomość ów nie doznał nic niepomyślnego; owszem tajony tryumf zdawał się po długiém oczekiwaniu zwolna znowu oblicze rozpromieniać. Coś nakształt tajonego uśmiéchu krążyło po ustach... coś nakształt dumy siadło w zmarszczkach czoła. Znać potrzebował odpocząć i w spokoju a ciszy nasycić się jakiémś długo oczekiwaném i upragnioném zwycięstwem.
Patrzał bezmyślnie na posadzkę, cały w sobie zatopiony, potém żywo zatarłszy ręce, chodził z pośpiechem. Na podwórzu ściemniało się, w pokoju był już mrok: pobiegł do drzwi, wołając chłopaka, który nadszedł i nie czekając dalszych rozkazów, pośpiesznie począł zapalać starą lampkę na kominie stojącą. Wspanialsza daleko druga w salonie, od gości, pozostała nietkniętą. Chłopak prędko zamykał okiennice, mężczyzna ów chodził ciągle jeszcze po pokoju zadumany, dopóki okien nie zasłonięto, i lampa nie stanęła na swoim miejscu. — Zobaczywszy ją, pobiegł do stolika i papiérów, ale wprzódy wyprosił sługę i drzwi zamknął na klucz...
— Nikogo nie przyjmować! niéma mnie w domu! odezwał się do chłopca.