Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiał się, Płocki w objęciach jego bladł i potniał.
— Już cię pewno nikt tak nie kocha, jak ja i tak ci dobrze nie życzy... ale znamy się, jak łyse konie... a ja wszystko wiem... Gdy kto tak wysoko wylazł, musi dosyć ekwilibrijum utrzymywać, aby nie padł.
Ścisnął go raz jeszcze... a tuż pijaniuteńki Wydrychiewicz z kieliszkiem w ręku nadchodził z twarzą rozognioną i promieniejącą.
— Raz jeszcze zdrowie pryncypała! zawołał, i hura! a kto nie wypije, to go w łeb! niéma, jak on jeden na świecie...
— Tak, jeden jest Bóg a Machomet jego prorok! dorzucił Nurski, słowo honoru... Ale pilnuj się kochanku... bo cię djabli wezmą!!
Ze wszystkich słodyczy, jakie tego dnia połknął Płocki, nie wiem, dla czego utkwiła w jego pamięci tylko ta śmiesznogroźna przestroga!

KONIEC.