Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szedł rozmarzony, ale smutny... Nazajutrz bardzo rano, gdy Płocki ubrać się jeszcze nie miał czasu, zapukano do jego kancelaryi. Wszedł niezmiernie ożywiony i z pełnemi śmiechu ustami Nurski, rzucając się w objęcie kuzyna.
— No! brawo! zawołał! zwyciężyliśmy! odebrałeś Piętkę Werndorfowi...
Wiesz co, to trzeba twojego rozumu, aby tak tą sprawą poprowadzić umiejętnie i doskonale... Zbliżyć i przeszkodami podrażnić, opiérać się, protestować i sprowadzić do żądanego mianownika taki uparty rzeczownik, jak ten Piętka.
— Zgodził się więc! krzyknął Płocki.
— Eulalija go skłoniła, począł po cichu Nurski, my téż z żoną trochęśmy go nacisnęli. Opiérał się, oburzał, ale gdy kobiéta każe, zwłaszcza przed ślubem, licha się kto jéj potrafi sprzeciwić, to było do przewidzenia...
Płocki był rozpromieniony.
— Strata Piętki będzie dla Werndorfa bolesną, rzekł z uśmiechem złośliwym, człowiek uczciwy, zdolny, usposobiony, słowem taki, że go nie łatwo kto zastąpić potrafi, a potém rozgłos w téj chwili!! pojmujesz!
Nurski uśmiechał się także i ściskał kuzyna.
— Słuchaj Nurski... ty powinieneś to umiéć tak puścić w kurs, ażeby się zdawało, że Piętka nie dla Eulalii to uczynił, ale dla mnie a ja z méj strony dopiéro... rozumiesz!
— Rozumiem, szepnął Nurski, spuść się na mnie, puścimy, jak potrzeba.