Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

li, gdy Płocki wchodził do salonu, wyjściem Werndorfa przechyliło się na stronę tego, który został na placu. Uważano ucieczkę jako wyznanie winy, jako rodzaj obawy, jak coś uchybiającego wszystkim. Płocki instynktowo poczuł, że atmosfera nie była mu nieprzyjazną, nabrał odwagi, domyślił się nawet po części, iż niebezpieczeństwo minąć musiało. Nie spostrzegł wyjścia nieprzyjaciela, lecz po oczach gości dośledził, że już zniknąć musiał. Szambelan go bawił, eksminister mu potakiwał, hrabina go z trójnoga badać raczyła, a hrabianka Cecylija, pomnąc na doskonałe obiady, jakie zjadała u niego, widocznie go tu protegowała.
Płocki nigdy w salonie świetniéj nie mógł odegrać roli, lecz na ten raz znaleziono w nim i dowcip, którego nie miał i wyborne manijery i takt bardzo szczęśliwy. Opowiadał o swéj podróży ogólniki jakieś, które przy usposobieniu towarzystwa wcale dobre zrobiły wrażenie. Hrabianka Cecylija kilka razy go podtrzymała i dopomogła mu. Szambelan przyszył coś swego i rozmowa z monologu stała się wkrótce powszechną. W przestanku Płocki, niby niechcący mógł się parę razy obejrzeć do koła, szukając oczyma Werndorfa, nieznalazł go i spostrzegł tylko hrabiego Adama, stojącego jeszcze ciągle w drzwiach od gabinetu. Przyzwoitość i zdrowa rachuba radziły mu pójść się zbliżyć do niego, lękał się jednak jeszcze zetknąć gdzie niespodzianie z Werndorfem. Wywiódł go z téj niepewności