Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na Płockim poznać mógł łatwo każdy pomięszanie pokryte, ale przebijające się przez włożoną maskę... W pierwszéj chwili lękał się Werndorfa spotkać na drodze. Byłby go musiał przywitać a już znał go dosyć, by się domyśléć, że mu ukłonu nie odda i odwrócić się może z pogardą.
Przebiegłszy oczyma towarzystwo i nie spostrzegłszy antagonisty, ocknął się nieco Płocki, wróciła mu śmiałość, otaczający téż zaczynali go witać z kolei bardzo uprzejmie, co znacznie go ośmieliło.
Werndorf patrzący na to chłodno z progu gabinetu, stał jeszcze chwilę, nie spuszczając z oka Płockiego, potém podał rękę hrabiemu i cichym, powolnym krokiem, zamiast wrócić do kółka, wśród którego już Płocki miejsce zajął, skierował się ku wejściu, nie żegnając nikogo...
Baronowa i hrabina, eksminister i inni ciekawi spostrzegli ten odwrót i zawiedzeni znać w nadziei sceny, jakiéj się spodziewali, zaczęli spoglądać po sobie. Płocki, który nie dostrzegł ucieczki nieprzyjaciela, z gorączkową wesołością, z nadrabianym dowcipem i pozorną pewnością siebie prowadził rozmowę.
Hrabia, który był tak poruszony, że nawet swój zwitek papieru rzucił na ziemię, po odejściu Werndorfa został jak przykuty do miejsca. Spuścił oczy, znać po nim było, iż doznał wielkiego bólu...
Usposobienie towarzystwa, wahające się w chwi-