Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

hrabiego do ustronnego kątka... Eksminister miał wzrost prawdziwie ministeryjalny, postawę jeneralską, minę poważną i dystyngowane manijery, ale co do głowy, ta nigdy pono ministeryjalną nie była. Miała tylko ten rozum praktyczny, iż nigdy dróg nowych ani szukała, ani je torowała.
W kącie eksminister szepnął hrabiemu.
— Między nami, hrabio kochany, co trzymasz o Płockim, o Werndorfie i antagonizmie, o którym wiele mówią. Co to jest?
Hrabia Adam zaczął bardzo żywo kręcić trąbkę z papiéru. Eksminister nie był człowiekiem, przed którymby się ktokolwiek chciał zwierzać, ruszył ramionami.
— Obu ich, rzekł, szanuję, oba ludzie krajowi pożyteczni, dają popęd do pracy. O antagonizmie doprawdy nic nie wiem...
— Ale już nie widują się z sobą, nie bywają u siebie, któż z nich winien?
Hrabia popatrzał. Nie wiem nic, nic nie wiem...
— Ja trzymam stronę Płockiego, ten człowiek ma przyszłość, Werndorf już nie ten, co był!... a! tak! nie ten!
Hrabia się uśmiechał po cichu... widocznie nie życzył sobie się zwierzać.
— Szanowny panie, odezwał się sucho, ja to tylko wiem jedno, że gdy dwóch ludzi przedsiębierczych, możnych jak oni, idą na wyścigi, cieszyć się należy. Kraj na tém zyskać musi, a czegóż nam więcéj potrzeba.
— Ale za pozwoleniem, dopytywał minister,