Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słuchała go z obojętną powagą. Hrabianka Cecylija opowiadała coś żywo na ucho eksministrowi, który z ukosa spoglądał, uśmiechając się z włożonéj niepotrzebnie gwiazdy szambelana, gdy on, posiadając ich aż dwie, żadnéj nie produkował.
Hrabia Adam, bawiący się papiérkiem, a niekiedy wyciąganiem kołnierzyków aż nadto wystających z pod chustki zbyt grubo zawiązanéj, wiecznie się nudził a nawet ziéwał niekiedy, nie miarkując tego stanu nerwowego rozdrażnienia.
Nagle z cichego szeptu, głos szambelana pod wrażeniem wzruszenia, jakiego doznawał, stawać się zaczął coraz dobitniejszym, podnosił się, brzmiał, rozchodził tak, że mógł dojść do uszu wszystkich, nawet tych, którzy początku mowy nie słyszeli. Wynurzył się on z głębin i nabiérając patetyczności, naśladował jakby natchniony głos rzecznika, broniącego sprawy w departamencie senatu, w którym dostojny mąż zasiadał i drzémywał...
szambelan nie był bez pewnych pretensyj do stylu i literackiéj wykwintności w mowie. Równie po francusku, po rosyjsku i po polsku wyrażał się poprawnie i pięknie. Kto go znał, po samém wzniesieniu głosu i zapale, jaki go ożywiał, mógł się domyśléć, że stawał w czyjéjś obronie. Zacny mąż bowiem w apologijach tylko był mocny, nigdy nie potępiał nikogo. Jedynym wyjątkiem byli carbonari i masoni, których widział wszędzie i demagogija, która go przerażała o przyszłe losy