Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z których taką czynił tajemnicę, że przed żoną nawet nie przyznał się dokąd jedzie, zjawił się Werndorf, nie domyślając się niczego, z twarzą pogodną i spokojném sumieniem, z uśmiéchem i swobodą.
— No, odezwał się po przywitaniu, wezwałem cię, żebyśmy szli razem, ja, ty i hrabia Adam. Hrabia mi się czegoś waha... nierozumiem go, ty odmawiasz wręcz... księcia Nestora obawiam się, bo go lekkomyślnym sądzę... zmuszony więc jestem iść sam, ale pójdę. Namawiać cię nie mam zamiaru..., swoboda zupełna... Planów moich nie wyrzekam się, wspólników, gdy będzie potrzeba, znajdę, jeśli ich nie będę miał, sam sobie radę dam. Przed wyjazdem, gdyż dziś lub jutro wyruszyć muszę, chciałem was pożegnać...
Płocki stał milczący i zafrasowany.
— Cóż pan myślisz? spytał Werndorf, wpatrując się w skłopotanego Julijusza.
— Ja, prawdziwie nie wiem jeszcze, co pocznę, odezwał się Płocki, jeśli mi zostanie coś do robienia, a pan wszystkiego nie zagarniesz... coś zapewne przedsięwziąć muszę...
— O! stanie roboty nie dla dwóch, ale dla dziesięciu, rzekł Werndorf, pole szérokie dla tak przedsiębierczego jak pan człowieka, a jeślibyś, rozmyśliwszy się kiedy, chciał wspólnie ze mną pracować, z przyjemnością zawsze tak szacownego pomocnika przyjmę.
Skłonił się Płocki, bełkocząc coś niewyraźnie. Rozmowa przeszła do rzeczy ogólnych, trwała