Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że tęskno jéj było na świecie, że jak powój szukała dębu, któryby był dla niéj podporą. Któż wié? oczy może nawet czyniły wymówki, iż Orest nie był tak długo i przyznały się, że go mile widziały.
Czy para kieliszków szampana w końcu obiadu, bez których nigdy się dla formy nie obywał deser Płockiego, czy ta rozmowa upoiła nieszczęśliwego Piętkę, dość, że wstał znowu rozmarzony.
Wypadło mu pannę odprowadzać do salonu, rączka jéj wsparta na jego ramieniu drżała, ciążąc na nim jakby umyślnie.
W końcu przy pożegnaniu, podając mu dłoń, panna Eulalija spojrzała śmiało w oczy. Leciuchny uścisk palców i to wejrzenie długie, głębokie, błagalne jakieś, dobiły nieszczęśliwego Piętkę. Coś się z nim takiego stało, że wyszedł z salonu związany, jakby już dał słowo nie opuścić jéj do śmierci.
Z jakiemi uczuciami w chwilę potém powrócił do kancelaryi, z tego sam nawet, nawykły do analizy drugich i siebie, nie umiał zdać sprawy. Wiedział tylko, że był nie rad z siebie i że na to nic poradzić nie umiał.
Płocki przez czas jakiś jeszcze został dla swoich gości w salonie. Jednemu z nich szczególniéj czynił honory w czasie obiadu i zdawał się nim najmocniéj zajmować. Był to mężczyzna otyły, łysy, głupkowato wyglądający, mający ręce tłuste i grube, jakby obrzękłe, ruchy i mowę zdradzające zupełny brak wychowania, odziany