Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będzie przykrém może, radzę nadajcie temu rozgłos jak największy.
— Ale naturalnie! zawołał Milanowicz, to się rozumié.
Macie przyjaciół wśród dziennikarzy, kończył Płocki, niech trąbią... niech rozgłoszą, niech podnoszą dla tego tylko, aby drugich do naśladownictwa pobudzili. Rozumié mnie pan?
— A! tak! tak! zawołał, chwytając go za rękę, myśl przedziwna! Pójdę za radą jego... pójdę...
Płocki pożegnał go prędko... Wrócił do kancelaryi uśmiéchnięty... i począł niezwłocznie rozpatrywać się w cyfrach swéj ofiary...
Na myśl mu przyszło zaraz, że z drugiéj strony, mając własnych ludzi i materyjał, za pół ceny kosztorys wykona. Zatarł ręce.
— No teraz, szepnął, uśmiéchając się do siebie, teraz tym panom walka ze mną będzie trudna... Los szczęśliwy podsunął mi dziś tego człowieka...!!
Znałem pewnego starego szlachcica, który, gdy się kto przed nim przechwalał co i jak ma w przyszłości dokonać, jak on to tryumfalnie wyjdzie z najtrudniejszego położenia, szczególniéj, gdy młodzież przed nim rozpowiadała o domniemanéj swéj przyszłości, miał zwyczaj, ruszając ramionami, powtarzać gadkę jednę, któréj towarzyszył uśmiech niedowierzania.
— Kochanie moje, człowiek jest jak garnek nowy, nigdy o nim zawczasu mówić nie trzeba,