Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie dziw téż, że gdy w parę dni, po przytoczonéj rozmowie, ukradkiem znalazł się przed godziną dwunastą u drzwi tych Płocki, pragnący złożyć uszanowanie hrabiemu, zrazu się nawet nikogo dodzwonić nie mógł.
Gdy u niego, świéżo dopiéro wyrosłego magnata, przedpokoje były wytwornie urządzone, aby przybyłym wielkość pańską oznajmywały, tu na korytarzu dosyć zabrukanym stać musiał i ledwie znalazł słomiankę pod nogi, w które mu zaczynało być zimno.
Zadzwoniwszy raz, czekał długo, nie wyszedł nikt. Mógł sumiennie bilet wrzucić, lecz chciał koniecznie z hrabią się rozmówić i pewien był, że jest w domu. Zadzwonił więc powtórnie, ale jeszcze nie z lepszym skutkiem, i po drugim razie nie czekając już długo, pociągnął za sznur raz trzeci.
Chód dał się słyszéć nareszcie, drzwi się zlekka przemknęły; stary ów sługa w pantoflach i okularach, ze złotym ołtarzykiem w ręku, wychylił się, oglądając bacznie z kwaśną dosyć miną.
— Proszę waćpana, odezwał się, wciskając mu coś do ręki Płocki, (wedle powszechnéj metody), bardzobym pragnął mówić z hrabią.
Sługa mrucząc, naprzód surowo odepchnął datek, którym go skorumpować chciano, okulary zarzucił na czoło i pilnie wpatrzył się w przybyłego.