Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To się samo z siebie rozumié, rzekł Werndorf. Żal mi wszakże, iż o pojęcie to charakteru hrabiego rozbija się nasza współka, w któréjbym rad widział pana, z jego młodością, życiem, świéżością myśli i przymiotami, na jakich nam obu zbywa.
Płocki skłonił się grzecznie.
— Jest jeszcze jedna przeszkoda, szepnął cicho, dla któréj ja wątpię, bym się na co mógł przydać. W charakterze moim są wady, które mi we współce wszelkiéj udziału brać zabraniają. Jestem samowolny, czuję to i poprawić się nie mogę. Gdy nie jestem sam, paraliżuje mnie potrzeba stosowania się do ludzi... nie przydałbym się panom.
Tak, grzecznie się wymówiwszy, Płocki odwrócił co żywiéj rozmowę i począł mówić o czém inném. Wkrótce téż weszły do saloniku panie, bo to była ich godzina, a Werndorf zabiérał się do odwrotu. Chwilkę jednak wypadało mu posiedziéć przez grzeczność. Zaczęto mówić o koncertach, zabawach, życiu społeczném. Werndorf dopytywał panią Płocką, jak się jéj miasto podobało...
— Nie znam, rzekł w Europie, oprócz Paryża, miasta, któreby więcéj miało życia i ruchu.. Ani Berlin ani Drezno nie mogą się z nim pod tym względem porównać. Tu przybycie artysty, nowa sztuka na scenie, ukazująca się książka, piękny obraz na wystawie elektryzuje i porusza całe miasto, jak za owych medyceuszowskich cza-