Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stchnął i przeszedł się po saloniku... Hrabianka słuchała z natężoną uwagą, wpatrywała się tylko, ścigając wzrokiem każdy ruch twarzy Płockiego, jakby w głąb’ jego wzrokiem sięgnąć chciała.
— Nie mogę tego powiedziéć! rzekł Płocki, jakby zakłopotany... Zresztą, widzi pani, ja wiele rzeczy widzę inaczéj, różnimy się w poglądach... P. Werndorf ma swe ideje chroniczne, odrębne, którym ja nie hołduję. Ja często pożytek kraju (to u mnie na piérwszym względzie) pojmuję różnie. Lecz oddaję mu sprawiedliwość... oddaję, powtórzył, jakby zmuszony do wyznania tego Płocki.
Słuchając téj krętaniny wyrazów, którym wyraz twarzy nadawał wcale inne znaczenie, hrabianka Cecylija uśmiéchnęła się nieznacznie, złośliwie, ale tego nikt nie dostrzegł... Można było wnieść z uśmiéchu, że lepiéj znała człowieka, niż sądził...
Po zapaleniu nowéj cygaretki hrabianka przerwała milczenie.
— P. Werndorf ma wiele przyjaciół i wyznawców, rzekła, między innemi hr. Adam, który go wielce szacuje...
— A! hrabiego Adama! przerwał z uśmiéchem Płocki, hrabia Adam jest pełen najszlachetniejszych uczuć. Gdybym czego mógł zazdrościć, to jego szacunku i przyjaźni...
— Pan także należysz do wielbicieli hrabiego Adama? zapytała panna.
— Możeż być inaczéj? zawołał gospodarz...