Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzaju rozmowy i obmowy na młodym i niedoświadczonym umyśle saméj pani, nie możemy odgadywać, nie godzi się wszakże wątpić, iż troskliwy mąż przeciw téj truciźnie późniéj poufnie musiał jakieś administrować antidotum.
— Więc jakże, spytała hrabianka, z wyrazem, którego ton nie dozwalał odgadywać, czy mówiła seryjo, czy żartem, życzysz pan sobie w istocie rozszerzyć krąg swych znajomości, chcesz dom miéć otwarty!
— Pragnę tego zwłaszcza dla żony, rzekł Płocki, bo co się tyczy mnie...
— Przepraszam cię, kochany panie, przerwała hrabianka... bałamucisz... Składasz to na żonę, a ja ci powiem otwarcie, że zamiar ten wchodzi więcéj w twe własne rachuby i plany, niż w prywatne życie twoje!!
Płocki drgnął. Jak to?
Ruszając ramionami i wdzięcznym ruchem odrzucając rękę z cygaretką, którą od ust odjęła, hrabianka mówiła daléj.
— Znam twą śliczną i miłą żonę, jesteśmy dobremi przyjaciółkami... Wdzięczny ten fijołek wcale się nie napiéra słońca i blasku... Ona szczęśliwą jest w tém, co ją otacza, i raczéj lęka się, niżby pragnęła więcéj. Nie zyska nic na świecie oprócz czczych uwielbień, z których będzie się śmiała pocichu. Stosunki są panu potrzebne, a piękną twarzyczkę swéj pani chcesz stawić na przynętę!
— Cóż to pani za potwarze rzuca na mnie,