Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o wieczornym wybryku z pewnością wiedzieć nie będzie. Staruszka odprowadziła go aż na wschody, dziękując, a zamyślony pan Orest wrócił do domu, wcale nierad z tego wieczora.
Nazajutrz Wytrychiewicz był w kancelaryi o swéj godzinie, i niktby po nim ani poznał wczorajszego szaleńca... Płocki przyszedł doń z uśmiéchem krzywym, i odwołał go do drugiego gabinetu. Winowajca domyślał się już, co to znaczyło, poszedł ze spuszczoną głową. Wiedział on z doświadczenia, iż Płocki miał szpiegów i doskonale był zawsze o wszystkiém poinformowany, nie wątpił bynajmniéj, iż za wczorajszy wieczór odpokutować będzie musiał.
Znowuś się tedy pan popisał, odezwał się Płocki, drzwi zamknąwszy.
Wytrychiewicz milczał.
— Ale masz szczęście, dodał, na ten raz ci się lepiéj może, niż po trzeźwemu udało. Wyprowadziłeś Piętkę w pole.. Tylko drugi raz nie probuj nic podobnego, nie jesteś panem siebie... Proszę pamiętać na umowę naszą. Pij sobie do poduszki, jak chcesz, to mi wszystko jedno, że się dobijasz i matkę staruszkę do grobu wtrącasz... Cóż mi do tego? Ale w ręce szaleńca ja moich tajemnic powierzać nie mogę... Upiwszy się, możesz i na mnie bryznąć. Przestrzegam więc raz jeszcze...
— A że gawędka na górce wcale dobry zrobiła skutek, dodał, uśmiéchając się, Płocki, nie chcę być niewdzięcznym.. Zanieś to waćpan matce...