Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ści, czy się czém nie skompromitował, czy go widziano publicznie w takim stanie?
Dał słowo mnie, dał je swojemu dobroczyńcy, że ten okropny nałóg zwycięży... Mam jego jednego... nie idzie mi o siebie, poszłabym do szpitala umiérać... cóż mi po życiu! przebyłam tyle, tylem straciła, ten Micio mój, jeśli go Płocki odpędzi, gdzież znajdzie przytułek?
Zaczęła płakać rzewnie, Piętka, jak mógł, uspakajał.
— Dzisiaj syn pani mało lub nic nie winien, składały się na to nieszczęśliwe okoliczności... Niebacznie namówiliśmy go na parę szklanek ponczu... a potém...
— A! jeśli raz skosztuje trunku, zawołała matka, niéma na niego sposobu, traci zmysły.
Płacz znowu przerwał jéj mowę.
— Mój Boże! co będzie jeżeli Płocki się dowié, poczęła, łkając.
— Zdaje mi się, że o tém wiedziéć nie może nikt, bo oprócz mnie nikt go w tym stanie nie widział, rzekł Piętka, niechże się pani uspokoi. Na przyszłość tylko wstrzymywać go należy. Zresztą, gdyby nawet stracił miejsce, widzę po mieszkaniu pani i ze wszystkiego, co ją otacza, iż niewielebyście pono stracili...
— A! pewnie! pewnie mamy bardzo mało, ledwie wyżyć z tego możemy, ale gdzieindziéj i tegobyśmy nie dostali.... mówiła staruszka, któżby go chciał wziąć z tym nałogiem!
— Ale o tém wcale nikt nie wié i nie domyśla