Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wytrychiewicz dziś mówi jak Ezop! odezwał się Żelazny... jeszczem w nim nigdy takiego talentu nie zaznał...
Piętka ukradkiem wskazał na wypróżnioną szklaneczkę... lecz nie miał już ochoty częstować dłużéj. Zdało mu się, że i tak Wytrychiewicz był dostatecznie uczęstowany. W istocie twarz biédnego pana sekretarza, zwykle jakaś stara i blada, bez wyrazu, zupełnie się zmieniła. Maleńkie oczki świéciły, usta drgały ironiją; nowy człowiek jakiś wydobywał się z tego przybitego biédaka, którego zwykle kulfonem przezywano. Piętka robił obserwacyje w dobréj wierze, przekonany najmocniéj, iż go spoił.
Kółko ciekawych, które się około stolika zebrało, nie ustępowało, rozmowa półgłośna, półcicha ciągnęła się daléj. Ten i ów stawał w obronie Werndorfa, ale wielką większość głosów miał za sobą Płocki.
Przykre to wrażenie uczyniło na Piętce, który się ograniczył, o ile mógł, bierną rolą słuchacza.
— Mówcie panowie, co chcecie, odezwał się słusznego wzrostu mężczyzna, znany z łatwiéj i potoczystéj wymowy a razem z pieczeniarstwa, niejaki pan Izydor Wątróbka, niegdyś obywatel ziemski, teraz właściciel zadłużonéj kamienicy i jakich dwuznacznych przedsiębierst handlowych, na które nieustannie potrzebował kredytu, mówcie państwo, co chcecie... Starzy się zużywają! Co mi za człowiek ten Werndorf... nieużyty! docisnąć się do niego nie można... Dawniéj jeszcze choć ga-