Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

deczność panowała największa, nieprzyjaciele wino sobie leli za kołniérze, ściskając się i poprzysięgając wiekuiste przymierze. Niektórzy emancypowali się i wstawali z krzeseł, inni rozmową głuszyli spóźnionych mówców.. Piętka patrzał, badał i uczył się tego występowania charakterów, które wino wyrzuca na wiérzch. Płocki zwrócił się do zamyślonego kolegi.
— Cóż ty tam tak studyjujesz helotów nieszczęśliwych? zawołał. Nie ciekawy to widok. Ponieważ mnie los szczęśliwy zbliżył dzisiaj do was, korzystam z tego i przypominam, nim się rozejdziemy, że czekam na twą wizytę.
— Dziękuję! będę! lakonicznie rzekł Piętka.
— Nie, na tak ogólnikowém przyrzeczeniu poprzestać nie mogę, odparł p. Julijusz. Każesz mi na siebie czekać miesiące. Przyjdź do mnie na obiad, będziemy w kółku domowém — kiedy?
— Dzień naznacz...
— A więc, we czwartek, podchwycił Płocki, biorąc go za rękę. Ja, ty, żona moja, ktoś domowy, więcéj nikogo... Obiad jémy o piątéj.
Na tak życzliwe zaproszenie nie można było inaczéj, jak wdzięczném odpowiedziéć przyjęciem. Dokonawszy tego dzieła, Płocki się wymknął, bo miał jeszcze kilka różnych drobnych do wykonania manewrów.
Naprzód postanowił się zbliżyć do tego, którego za swego antagonistę uważał, uśpić go uprzejmością, grzecznością, pokorą, potem gotował się pewne słówko na próbę rzucić w ucho jednéj