Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skłonnych do otwarcia serc i piersi naościéż. I on więc ze swym się rublem zapisał.
W oznaczonéj godzinie znaleźli się wszyscy w wielkiéj sali, naprzeciw zastawionego stołu. Dostojny jubilat zajmował piérwsze miejsce, otoczony najświetniejszemi znakomitościami, które w uczcie udział brać raczyły. Każdy sobie obiérał miejsce sympatyczne. Płocki na ten raz, choć radby był może wsunąć się wyżéj pomiędzy matedory, odegrał rolę skromnisia i obrachował się tak, ażeby przypadkiem usiąść przy Piętce.
Uszło to przy stosownym manewrze i kołowaniu za traf szczęśliwy, a nawet Piętka na ten raz uwierzył w wypadek.
Rozmowa po maderze zaczęła się wielce ożywiona i przerywana tylko wesołemi niekiedy wykrzyknikami. Mówcy uprzywilejowani gotowali się do improwizacyi, odczytując pod stołem przyniesione karteczki, służba roznosiła półmiski. Płocki wsparł się poufale na krześle dawnego towarzysza.
— A to już téż nie do darowania, rzekł, pochylając mu się do ucha. Widocznie chyba stronisz odemnie i unikasz? Cóż? czybyś co mógł miéć do mnie? mów! Chciałem cię przedstawić mojéj żonie... mógłbyś czasem u nas chwilę przyjemnie, w dobrém towarzystwie przepędzić. Cóż to jest? co to ma znaczyć? Znać mnie nie chcesz?
— Ale to nic a nic nie znaczy oprócz tego, iż ja istotnie czasu nie mam, odezwał się Piętka.
— Ba! ba! mów ty to sobie, komu chcesz.