Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy, ilu nas jest, dusimy się w szponach ludzi, co mają piéniądze, w ucisku ich dogorywamy...
— A dlaczegoż wy sami piéniędzy nie macie? ofuknął hrabia Adam, który dość głośno wyrzekłszy to, cicho, i jakby zawstydzony już, dodał naówczas mybyśmy ich mieli w naszych szponach i uściskach.
Pan Lucyjan dopiéro usłyszawszy to, dostrzegł hrabiego Adama i nisko go powitał. Oddano mu dość chłodno jego pozdrowienie.
— Nie wchodzę w przyczyny faktu, kończył młodzieniec trochę z tropu zbity, fakt to jednak niezaprzeczony. Ja, ty, on, my, wy, oni, zależymy od tych ludzi. Są więc wypadki, w których uczynność ich płacić musimy koncesyjami.
Nie kończże pan, dodała hrabina. Potrzebowałeś piéniędzy, dostać miejsce dla krewnego lub przyjaciela, i poszedłeś dworować jednemu z królów giełdowych.
— Wprawdzie nie potrzebowałem pożyczyć piéniędzy, ale zmuszony jestem na wszelki wypadek się uzbroić, rzekł Lucyjan, kłaniając się. Rzekłaś pani! byłem na herbacie u państwa Płockich...
— Dosyć, że dziś z tych Płockich nie wyjdzie, my — a parte, odezwała się wielka pani. Siadajże pan i opisuj te cuda tysiąca i jednéj nocy.
Zrobiono miejsce panu Lucyjanowi, który je zajął z widoczném zakłopotaniem. Rzucił okiem po zgromadzeniu i postrzegł, że chociaż się ono składało z wyboru towarzystwa, z kwiatu i śmie-