Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy przyjdziecie w końcu, a za wami i my pójść będziemy musiały.
Milczenie przerwało rozmowę.
— Nie będzie to ani piérwszy przykład tego rodzaju, ani ostatni, kończyła hrabina po małym przestanku, wśród powszechnego milczenia, gdyż wyrazów jéj słuchano, jak wyroczni.
— To darmo, ciągnęła daléj powoli, każda epoka ma swe wymagania; nasza zdaje się miéć za zadanie wszystkie stany i klasy pomięszać ze sobą, wszystko bezładnie zniwelować, wszystkie prawa nabyte zniszczyć, wszelkiéj powadze zaprzeczyć, wszystkie tradycyje odepchnąć.
Westchnęła zcicha.
— Rezygnacyją miéć potrzeba, kończyła zawsze tonem wyroczni z trójnoga. Nie mamy już nawet odwagi bronić naszych przekonań, kryjemy się z niemi, wstydzimy się ich, to znak najgorszy. Jesteśmy pokonani, nie stoczywszy walki, nie czujemy się na siłach otwarcie jéj rozpocząć.
Hrabia Adam w czasie tego kazania miał ciągle oczy spuszczone na książkę, któréj wydanie rozpatrywał z ciekawością biblijografa. Słuchał znać jednak uważnie, co mówiła hrabina, bo nagle podniósł głowę i odezwał się głosem cichym, niepewnym, z rodzajem wahania się sobie właściwym.
— Daruje mi pani, jabym tego nie powiedziałbym.
W tych kilku słowach hrabia popełnił parę omyłek, od których się odzwyczaić nie mógł. Czuł on, że źle mówił po polsku, co było winą