Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zawadzam ci, szybko wstając, odezwał się Piętka.
— Nie, to jest widzisz... spiesznie rzekł gospodarz, pewna okoliczność... interes...
— Idę, idę, porwał się prędko Piętka, biegnąc już ku głównym drzwiom. — Gospodarz na pół drogi pochwycił go za rękę i wciągnął ze sobą do pokoju sypialnego, otworzył szybko drzwi na boczne wschody i wypuścił go niemi, lekko rękę jego ścisnąwszy. Piętka znalazł się sam w ciemnym korytarzyku, skąd sługa wyratował go, wyprowadzając na ogród.
Przed bramą stała karéta z liberyją, widocznie należąca do jakiéjś giełdowéj znakomitości. Na balkonie dostrzegł obok gospodarza mężczyznę poważnéj postawy, w wieku dojrzałym, około którego Płocki zabiegał niezmiernie, grając w istocie rolę, ale jakby Frontyna czyli Lafleur’a. Rzuciwszy tylko okiem, poszedł daléj...
Następny dzień zostawał mu jeszcze do spędzenia w Berlinie; nie spodziéwał się żadnych odwiédzin, gdy kelner przyszedł mu zaanonsować kogoś z nazwiskiem tak nie zrozumiałém,iż się go domyśléć nie było podobna. W chwilę potem pokazał się Płocki, jeszcze bardziéj niż wczora wyświéżony i odmłodzony, od chustki, którą ociérał uznojone czoło, czuć było woń Jockey-Clubu.
Twarz miał promieniejącą; wyciągnął rękę ku dawnemu towarzyszowi.
— Musze cię przeprosić, rzekł, za tę nieszczęśliwą odprawę wczorajszą. — Trudno mi się z tego