Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie czujnego oka i ucha mamy, była najzupełniéj inną. Naiwność dziecinna kryła w niéj szatańską złośliwość.
Po pierwszych przywitaniach tych pań, Lelia rozrachowała, że potrafi strategicznemi ruchy trochę oddzielić od gruppy, do któréj się wcisnęła, Hannę i Sylwana... Dopomógł jéj znudzony Herman, który jak na łatwą ofiarę rzucił się ku prezesównie.
— Pani, rzekł, bosko dziś wyglądasz?
Iza spojrzała nań i z wielką seryą szepnęła.
— Musisz się hrabia jutro z tego wyrażenia spowiadać...
Herman trochę się zadziwił.
— Pani jesteś niezmiernie surową... i nielitościwie łapiesz za słowa...
— Bardzo lubię grać w wolanta! szepnęła prezesówna; Herman nie zrozumiał, zamilkł chwilkę.
— A pan? zapytała Iza...
— Ja, będąc studentem grywałem tylko w piłkę — dosyć zręcznie...
Lelia przerwała śmiechem. — Osobliwsza rozmowa, jakby pensyonarki i studenta — odezwała się.
— A o czém że moglibyśmy mówić z hrabią — śmieléj rzekła Iza... chyba o majowéj pogodzie... ale to przedmiot wyczerpany od dawna... A! prawda — dodała ze złośliwością skrytą — mamy teatr... Mówmy o teatrze... Widział pan sławną Violę?
Spojrzała mu tak w oczy, że Herman się zmieszał... i milczał.