Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biedą, jesteś szlachetnie otwarty, tak z twego sarkazmu bije serce, tak wiele w tobie żywotnego materyału! tak wiele w tobie pragnienia dobra... O mój drogi, chciéj tylko na to życie, z którego sobie robisz igraszkę, spojrzeć poważniéj, głębiéj, z téj wiary Chrystusa, z któréj oni robią pętle i bicze kręcą, odłącz boże ziarna... uwierz w dobro na ziemi, szukaj ideału, stwórz go w sobie... zadaj sobie pracę nad sobą, namiętnością, słabością, upadkiem ducha, — a wyrobisz się na wyższą istotę, na prawdziwie godnego imienia tego — człowieka...
Tak — życie nędzy jest pełne, i ludzie słabi, i świat nie wiele wart; lecz wywalczyć z nędzy téj bogactwo ducha, ludzi słabych krzepić, świat przejść nie walając się o niego a litując mu się — toć piękne i wielkie zadanie. Dla czegóż go nie podjąć?
— Kto ma siły — amen — zakończył Herman i zwrócił się do Lelii. Kochana siostro — rzekł — choć Sylwan na mnie gderze... ja go kocham... On jeden wierzy, że z tego zbrukanego gałgana jeszcze coś być może.
Lelia z politowaniem i współczuciem podała mu rękę...
— Zaczęliśmy wesoło a skończyli aż nadto jakoś smutnie, rzekła — przerwijmy... Co robisz wieczorem?
— Wieczorem postanowiłem być posłusznym, odezwał się Herman: mama się wybiera do starościny, ja jéj towarzyszę.