Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.

W małéj salce Sylwana, któréj drzwi na ogród były otwarte, siedziała w fotelu Lelia... przeglądając album z fotografiami... Sylwan przechadzał się zamyślony...
— Mnie się zdaje — mówiła siostra — iż najprostsza grzeczność każe ci, bądź co bądź złożyć uszanowanie starościnie, i oddać wizytę panu Aleksandrowi!... C’est de rigueur!
— Nie przeczę! a jednak — będę otwarty z tobą — waham się — dla wielu powodów... Na co mam w sobie przygasły ogień odżywiać? po co niepokoić pana Aleksandra? Na co babci robić przykrość, a biednéj Hannie już nie wiem kłopot czy — niepokój?
— Ty łudzisz się kochana Lelio — tobie się chwilami zdawać może, iż cuda się dzieją na świecie, że pan Aleksander może się dać przebłagać i spojrzeć na mnie lepszém okiem... że — nie mówmy o tém.
— Owszem, mówmy o tém, śmiało podchwyciła Lelia — ty kochasz Hannę i Hanna ciebie kocha... to założenie.
— Ale nie trzeba nigdy z fałszywego założenia